szych; tym sposobem ulżyło się ciężaru zacnej kobiecie, która przyjęła cię pod swą opiekę, a dziecko, rokujące już tak dobre nadzieje, otrzymało wszelkie dobrodziejstwa pobożnego wychowania... Czy nieprawda, mój synu?
— Prawda, wielebny ojcze — odpowiedział Gabrjel, spuściwszy oczy.
— W miarę, jak podrastałeś, wyborne, rzadkie rozwijały się w tobie cnoty; byłeś przykładny; w naukach także szybkie robiłeś postępy. Byłem pewny, że będziesz zawsze wiernym synem kościoła. Nie omyliłem się w mej nadziei. Dowiedziawszy się, że twoja przybrana matka gorąco pragnie widzieć cię w stanie duchownym, szlachetnie odpowiedziałeś życzeniom zacnej niewiasty, której tyle byłeś winien. Stwórca sprawiedliwy w rozdawaniu swych nagród zaliczył cię w poczet wojujących członków naszego świętego kościoła.
Ksiądz d’Aigrigny mówił dalej.
— Kochany synu, wypadało mi skreślić ten krótki obraz przeszłości, aby przejść do tego, co następuje, gdyż idzie tu, jeśliby to było możebnem... o mocniejsze zaciśnięcie węzłów, które cię łączą z nami.
— A więc... wielebny ojcze... — żywo zawołał Gabrjel, przerywając mowę księdza d’Aigrigny — nie mogę... nie powinienem cię już słuchać.
I młody ksiądz zbladł, a po zmienionych rysach jego twarzy widać było, że wrzała w nim gwałtowna walka.
— Prawdziwie, kochany synu, mocno mnie zadziwiasz. Mój Boże!... Cóż ci się to stało!?
— Wielebny ojcze, już nie mam prawa do twej ufności pod względem interesów zakonu, bo niezadługo przedzieli nas pewno od siebie przepaść.
Trudno byłoby określić spojrzenia, jakie na te słowa d’Aigrigny i Rodin nawzajem na siebie rzucili; Rodin, wlepiwszy swe jaszczurcze oczki w Gabrjela, zaczął gryźć paznogcie; d’Aigrigny zbladł zżółkł; na czoło pot zimny mu wystąpił...
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/658
Ta strona została skorygowana.