— O co idzie?... o pańskie wnuczki, które wyzuto z ich majątku! — zawołał Dagobert zrozpaczony — przyprowadziłem je z głębi Azji po to, abym z założonemi rękami był świadkiem tej niegodziwości.
— Pan?... — rzekł stary fabrykant — jeśli się nie mylę, pan jesteś...
— Dagobert...
— Więc to pan jesteś?... co tak szlachetnie poświęciłeś się dla mego syna? — zawołał starzec, serdecznie ściskając ręce weteranowi — lecz mówiłeś pan o córce mego syna, o pannie Simon?..
— O jego córkach, panie — odrzeł Dagobert — te biedne dziewczęta są bliźniętami.
— A gdzież one są? — zapytał starzec.
— W klasztorze.
— W klasztorze!?...
— Tak, panie, przez podstęp tego tu człowieka, który tym sposobem pozbawił je dziedzictwa.
— Cóż to za jeden?
— Margrabia d‘Aigrigny.
— Najzaciętszy wróg mego syna — zawołał starzec, patrząc z oburzeniem na margrabiego.
— I to nie wszystko — objaśniał Agrykola — pan Hardy, zacny mój pryncypał, na nieszczęście także utracił prawa do tego ogromnego spadku.
— Co ty mówisz? — zawołał zdziwiony starzec — ależ pan Hardy nie wiedział, że tu szło o tak ważny dla niego interes... Odjechał spiesznie do swego przyjaciela, który go zawezwał.
Za każdą nową wiadomością powiększała się rozpacz Samuela; lecz nic nie mógł poradzić, wzdychał tylko ze smutkiem.
Ksiądz d‘Aigrigny, pomimo pozornego spokoju, oczekując niecierpliwie końca tej sceny, która go okrutnie dręczyła, rzekł do notarjusza poważnym, przejmującym głosem:
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/709
Ta strona została skorygowana.