Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/717

Ta strona została skorygowana.
IX.
PIERWSI SĄ OSTATNIMI, A OSTATNI PIERWSZYMI.

Powóz księdza d‘Aigrigny przybył szybko do pałacu Saint-Dizier. Przez całą drogę Rodin milczał i tylko przysłuchiwał się uważnie księdzu d‘Aigrigny, który w długich monologach ciskał złorzeczenia, narzekania i wściekłość na nieszczęsny cios przeznaczenia, co w jednej chwili niszczy najpiękniejsze nadzieje. W chwili przybycia pojazdu, można już było widzieć za firanką w oknie oczekukującą księżnę Saint-Dizier; usłyszawszy turkot powozu, zbiegła kilka stopni po schodach, śpiesząc naprzeciwko księdza d‘Aigrigny, który strapiony powoli wstępował na ganek. Na widok bladej, smutnej twarzy wielebnego ojca, księżna zatrzymała się nagle i zbladła... domyśliła się już, że wszystko było stracone... Wzajemne spojrzenia na siebie tej wielkiej damy i jej dawnego kochanka, nie pozostawiły już wątpliwości o skutku, którego się obawiała. Rodin postępował skromnie za księdzem d‘Aigrigny. Księżna, zamknąwszy drzwi i zwróciwszy się do księdza d‘Aigrigny, z przestrachem zawołała: — Cóż to się stało?... Zamiast odpowiedzi, d‘Aigrigny z oczyma zaiskrzonemi z gniewu spojrzał księżnie oko w oko. — Próżne nasze starania! — zawołał, zgrzytnąwszy zębami. — Żal się Boże! a szło nie o czterdzieści, ale o dwieście dwanaście miljonów....