chwili uwięzienia Jakóba ona znajduje się w przykrem położeniu...
— Niestety, panie, w bardzo przykrem.
— Kiedy tak, postaram się dla niej o małe wsparcie, które przyjaciółka pani dziś jeszcze odbierze, aby mogła żyć uczciwie...
— Ach, dobry panie... Możnaby powiedzieć, że jesteś jej aniołem opiekuńczym... Nie wiem, czy się pan nazywasz Rodinem czy też Charlemagnem, ale to wiem, iż jesteś najzacniejszym człowiekiem...
— Dajmy temu pokój, nie przesadzajmy! — przerwał skromnie Rodin — powiedz poprostu: dobry, uczciwy staruszek... i nic więcej. Wierzaj mi, pani, że całem szczęściem starych jest — patrzeć na radość młodych...
Słowa te wymówił tonem takiej dobroci, iż dziewczynie łzy w oczach stanęły.
— Zechciej mnie posłuchać, dobry panie. Cefiza i ja jesteśmy biedne dziewczęta; są cnotliwsze od nas, i to prawda! ale śmiem twierdzić, że mamy dobre serca; dlatego, jeślibyś pan — co nie daj Boże! — kiedy zachorował, zawołaj nas: niema sióstr miłosierdzia, któreby lepiej od nas służyły... nie mówiąc o Filemonie, którego doprowadzę do tego, że dałby się na sztuki porąbać dla pana: honorem za to ręczę; Cefiza, tak jak ja za Filemona, zaręczy za Jakóba, że wszystko dla pana gotów będzie poświęcić.
— Widzisz więc, kochana panienko, że dobrze powiedziałem: trzpiotowata główka, lecz dobre serce... Bądź zdrowa, do widzenia.
— Dajno mi pan ten koszyk, żeby panu lepiej byłe zejść — rzekła dziewczyna, biorąc koszyk, pomimo, że się Rodin temu wzbraniał; potem dodała: — Podaj mi pan rękę; schody są tak ciemne... mógłbyś pan upaść.
— Przyjmuję pomoc pani, bo jakoś nie jestem zbyt rześki.
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/757
Ta strona została skorygowana.