I, oparłszy się po ojcowsku na prawem ramieniu Róży Pompon, Rodin zeszedł po schodach na podwórko.
— Spojrzył pan tam wysoko, na trzeciem piętrze, na tę wielką twarz, wlepioną w szybę! — rzekła zcicha Róża Pompon, zatrzymując się na środku podwórka — to Nini-Moulin... Czy go pan poznajesz?...
— Ten sam — odrzekł Rodin, podniósłszy głowę i witając ręką uprzejmie Jakóba Dumoulin, który, zdumiony, szybko odsunął się od okna.
— Biedny chłopiec!... Pewny jestem, że się mnie boi... od czasu niedorzecznego żartu, — rzekł Rodin z uśmiechem — a niepotrzebnie...
I, wymówiwszy wyraz niepotrzebnie, przygryzł sobie złośliwie usta.
— Ha! teraz, kochane dziecko, — rzekł jej, gdy oboje weszli na korytarz — obejdę się już bez twojej pomocy. Powracaj szybko do swej przyjaciółki.
Róża Pompon pobiegła na schody.
Rodin wyszedł z korytarza.
— Oto koszyk, kochana pani — rzekł stanąwszy na progu sklepiku matki Arseni. — Najuprzejmiej dziękuję za jej dobroć.
— Niema za co, zacny panie. Czy prędko znowu pana zobaczę?
— Tak się spodziewam... Ale czy nie mogłabyś mi pani wskazać najbliższego kantoru pocztowego?
— Zwróciwszy się w ulicy na lewo, w trzecim domu, w handlu korzennym.
— Bardzo dziękuję.
— Założyłabym się, że to słodki bilecik do jakiej przyjaciółki.
— Ech! ech! ech!... co też to pani przychodzi do głowy! — odrzekł Rodin, uśmiechając się. — Uniżony z całego serca sługa pani...
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
I poszedł ulicą.