Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/775

Ta strona została skorygowana.
VII.
SEKRETARZ OSOBISTY O. D’AIGRIGNIEGO.

Zaledwie sędzia i doktór odeszli, kiedy panna de Cardoville zawołała, patrząc na Rodina z uszanowaniem i wdzięcznością:
— Więc to z łaski pana jestem wolną... tak... wolną. Och! nigdy dotąd nie uczułam, ile to jest uroku w tem słowie!
I pierś jej mocniej wznosić się poczęła: otworzyła koralowe usta, jakgdyby z rozkoszą napawała się nowem, czystem, ożywczem powietrzem.
— Od kilku zaledwie dni znajduję się w tym okropnym domu... — mówiła dalej — ale dostatecznie poznałam, co to jest zamknięcie, tak, iż uczyniłam ślub, co rok wyswobadzać kilku nieszczęśliwych, uwięzionych za długi. Podwójne więc składam panu dzięki, gdyż i pana czynię uczestnikiem tej myśli wyswabadzania, która obudziła się we mnie, jak widzisz pan, wśród szczęścia, jakie panu winna jestem.
W rzeczy samej panna Cardoville spostrzegła zupełną zmianę w fizjgnomji Rodina. Człowiek ten, niedawno tak twardy, ostry, nieugięty dla doktora Baleinier, zdawał się rozpływać w łagodnych, rzewnych, tkliwych uczuciach. Jakgdyby nagle wydrzeć się chciał tym wrażeniom, rzekł:
— Ale dajmy pokój temu rozczuleniu. Czas jest zbyt drogi... nie dopełniłem jeszcze mego posłannictwa... nie, niedosyć jeszcze zrobiłem... Moja droga pani, później mówić będziemy o wdzięczności... Czy pani wiesz, co się tu dzieje?