Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/778

Ta strona została skorygowana.

— Pan?... złego czynu!... w zamku Cardoville! — zawołała Adrjanna, mocno zdziwiona.
— Tak, niestety! droga pani! — odrzekł naiwnie Rodin. — Mówiąc krótko, miałem polecenie od księdza d‘Aigrigny, bym doprowadził rządcę, dawnego rządcę pani, do tego, iżby albo się oddalił, albo podjął się niegodziwości... t. j. czegoś takiego, co byłoby bardzo podobne do szpiegostwa i potwarzy; lecz ten uczciwy, zacny człowiek nie podjął się tego...
— Któż więc pan jesteś? — zapytała Adrjanna, bardzo zdziwiona.
— Jestem... Rodin... były sekretarz księdza d‘Aigrigny... człowiek, jak pani widzi, bardzo małego znaczenia.
Trudno byłoby naśladować ton głosu bardziej niewinny, naiwny i otwarty niż ten, jakim jezuita wymówił te słowa, nisko się skłoniwszy.
Na takie wyznanie Adrjanna nagle cofnęła się. Uczuła budzącą się w sobie jakąś nieufność, gdy się dowiedziała, że jej wybawca jest tym samym człowiekiem, który odgrywał tak niegodziwą rolę.
Z pewną już ostrożnością prowadziła dalszą rozmowę, którą rozpoczęła z taką otwartością i uczuciem.
Rodin spostrzegł, jakie wrażenie zrobiło na pannie de Cardoville jego wyznanie; był on na to przygotowany, bynajmniej się więc nie zmieszał, gdy Adrjanna, patrząc mu śmiało w oczy, rzekła:
— Ach, to pan jesteś pan Rodin... sekretarz księdza d‘Aigrigny?
— Racz pani mówić ex-sekretarz — odpowiedział jezuita — gdyż możesz być pani pewną, że u księdza d‘Aigrigny moja noga więcej nie postanie... Zrobiłem sobie z niego nieprzejednanego wroga i pozostałem na bruku...
Te słowa, powiedziane poprostu i z pewną godnością, wzbudziły litość w sercu Adrjanny. Powiedziała ona sobie: Jakkolwiekbądź, staruszek ten mówi prawdę. Tak wyja-