Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/781

Ta strona została skorygowana.

Sprzeczność rozrzewnia nas, pobudza do litości. Takiego właśnie wrażenia doznała panna de Cardoville, patrząc na Rodina, bo, o ile okazał się ostrym, przykrym i zuchwałym dla doktora Baleinier, o tyle był skromnym, prostym i czułymi dla niej.
— Daruj pan moją uporczywą i natrętną ciekawość... ale chciałabym wiedzieć...
— Jakim sposobem objawiłaś mi się pani ze strony moralnej, nieprawdaż?... Och! droga pani, nic nad to prostszego... W kilku słowach objaśnię to pani. Ksiądz’ d‘Aigriginy uważał mnie tylko za maszynę do pisania, za narzędzie tępe i nie widzące dalej...
— Sądziłam, że ksiądz d‘Aigrigny jest przezorniejszy.
— I masz pani słuszność... jest to człotwiek niesłychanie przenikliwy... Ale ja go zwodziłem... udając mniej niż prostotę...
— Tak, pojmuję ten rodzaj dumy — odpowiedziała panna de Cardoville, coraz bardziej dziwiąc się oryginalnemu wkładowi myśli Rodina.
— Ale wróćmy do przedmiotu, bliżej panią obchodzącego. W wigilję 13-go lutego ksiądz d‘Aigrigny dał mi papier, stenograficznie zapisany i rzekł: Przepisz ten protokół, przyczem dodasz tylko, że to pismo służy na podparcie decyzji rady familijnej, która stanowi, stosownie do opinji doktora Baleinier, że stan umysłowy panny de Cardoville jest tak zatrważający, iż wymaga zamknięcia jej w domu zdrowia.
— Tak — objaśniła smutnie Adrjainna — była to długa rozmowa moja z księżną Saint-Dizier, moją stryjenką, a tę rozmowę bez mojej wiedzy spisywano.
— Sam na sam, z ową stenograficzną notą, zacząłem ją przepisywać... Ledwie przepisałem dziesięć wierszy, zdumiałem się... nie wiedziałem, czy marzę, czy jestem na jawie... Jakto! obłąkana?... Ależ warjatami chyba są ci, co śmią utrzymywać taką niedorzeczność... Zaciekawiony