Panna de Cardoville pośpieszyła na spotkanie Garbuski, a, ująwszy ją za ręce, rzekła wzruszonym głosem:
— Chodź... chodź!... drogie dziecię... niema już teraz krat, któreby nas rozdzielały!
Garbuska, widząc się objęciach panny de Cardoville, gdy na swoich bladych, biednych licach uczuła pocałunek świeżych koralowych ust Adrjanny, łzami się zalała, słowa nie mogąc wymówić.
Rodin, cofnąwszy się w kąt, przypatrywał się tej scenie z tajemmem niezadowoleniem. Pomyślał sobie, że nie trzeba nigdy lekceważyć czy to nieprzyjaciela, czy też przyjaciela, jakbądź byłby małym.
Jego zaś nieprzyjacielem był każdy, poświęcający się dla panny Cardoville; nareszcie, jak wiadomo, Rodin, przy całej tęgości charakteru, podlegał pewnym zabobonnym słabostkom; czuł więc niepokój i lękał się wrażenia, jakie na nim uczyniła Garbuska; przyrzekł sobie w myśli zapamiętać to wrażenie i porównywać z niem spostrzeżenia.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
I tak, gdy Garbuska zalała się łzami wdzięczności, Adrjanna, wziąwszy bogato haftowaną chustkę, otarła nią zroszoną twarz biedniej szwaczki.
Ten, tak dobrotliwy, naiwny postępek panny de Cardoville, oszczędził biednej Garbusce niemałego kłopotu.
Może się kto pogardliwie uśmiechnie na te dziecinne