— Tak, generale... Lecz wszystko odłożone na cztery miesiące...
— A moja żona?... a syn czy córka?...
Na to pytanie Dagobert struchlał, spuścił oczy i milczał.
— Czy ich tu niema? — zapytał marszałek Simon, bardziej zdziwiony, aniżeli niespokojny. — Powiedziano mi u ciebie, że tam niema ani mej żony, ani dziecka, ale że cię znajdę tutaj... przybiegłem... czy więc i tu ich niema?
— Generale... — odezwał się zbladły jak chusta Dagobert — generale...
Potem, obcierając krople zimnego potu z czoła, nie mógł wymówić ani słowa; zdawało się, jakby mu głos zamarł w piersiach.
— Ty mnie... przerażasz! — zawołał marszałek, blednąc równie jak żołnierz, którego chwycił za rękę.
W jednej chwili Adrjanna odezwała się do marszałka słodkim, wzruszonym głosem:
— Panie marszałku... jestem Adrjanna de Cardoville... krewna pańskich kochanych córek.
Marszałek żywo się obrócił, równie zdziwiony niezwykłą pięknością dziewicy, jak i słowami, które do niego wymówiła...
— Pani... krewna... moich córek?
Ostatnie słowo wymówił z przyciskiem, patrząc w osłupieniu na Dagoberta.
— Tak, panie marszałku... twoich córek! — dodała z pośpiechem Adrjanna — a miłość tych dwojga miłych bliźniąt...
— Siostry bliźnięta! — wykrzyknął marszałek, przerywając mowę pannie de Cardoville z oznakami żywej radości. — Dwie córki zamiast jednej!... Ach! jakże szczęśliwą musi być ich matka...
Potem dodał, zwracając się do Adrjanny:
— Przebacz mi, pani, moją niegrzeczność, że tak źle wywdzięczam się za wiadomość, której mi raczyłaś
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/823
Ta strona została skorygowana.