Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/824

Ta strona została skorygowana.

udzielić... lecz, wystaw sobie pani, od siedemnastu już lat nie widziałem mej żony... Przybywam... i... zamiast dwóch istot mej miłości... trzy ich zastaję... Pozwól mi pani wynurzyć całą wdzięczność, jaką ci jestem winien. Zlituj się nade mną... nad moją niecierpliwością... Racz je przysposobić do widzenia się ze mną jak najprędzej...
Dagobert, coraz bardziej wzruszony, unikał wzroku marszałka i drżał jak liść.
Adrjanna spuściła oczy.
Zdziwiony tem milczeniem, marszałek spoglądał to na Adrjannę, to na żołnierza, nareszcie, zaniepokojony i strwożony, zawołał:
— Dagobercie... ty coś ukrywasz przede mną!...
— Generale... — bąknął żołnierz — zapewniam... cię... zapewniam...
— Pani! — zawołał Simon — przez litość, zaklinam cię, wyznaj mi otwarcie... okropnem jest moje udręczenie... Co się stało? Moje córki... moja żona... czy chore? czy niebezpiecznie?... Och!... powiedz mi!... powiedz.
— Pańskie córki, panie marszałku — odrzekła Adrjanna — były cokolwiek słabe po podróży, ale niebezpieczeństwa już niema.
— A więc moja żona, a więc to jej grozi niebezpieczeństwo?...
— Nie trać pan odwagi — odrzekła smutnie Adrjanna. — Niestety! wypada panu szukać pociechy w przywiązaniu dwóch pozostałych aniołków.
— Generale — dodał Dagobert mężnym, poważnym głosem — przybyłem tu z Azji... sam... z dwiema córkami generała.
— A ich matka?... ich matka? — pytał marszałek przejmującym głosem.
— Nazajutrz po jej śmierci puściłem się w drogę z dwiema sierotami — odpowiedział żołnierz.
— Umarła!... — zawołał marszałek, przejęty boleścią — umarła!...