Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/825

Ta strona została skorygowana.

Odpowiedzią było ponure milczenie.
Uderzony tym niespodzianym ciosem, marszałek zachwiał się na nogach, oparł się o poręcz krzesła i, padłszy na siedzenie, zasłonił oczy rękami. Przez kilka chwil słychać było tłumione łkanie, gdyż marszałek Simon kochał żonę aż do ubóstwienia. Żona i dziecko... to były warunki niezbędne do szczęścia, którego się spodziewał; choćby żona była przeżyła córki, to przecież nie byłaby mu ich zastąpiła, tak samo, jak one nie mogły mu zastąpić utraconej żony.
Adrjanna i Dagobert uszanowali głęboki żal tego nieszczęśliwego człowieka. Wreszcie marszałek podniósł głowę; twarz jego była blada, jak marmur: otarł łzy, wstał i rzekł do Adrjanny:
— Wybacz mi, pani... nie mogłem przezwyciężyć pierwszego wrażenia... Pozwól mi, pani, oddalić się... Wypadnie mi wypytywać o wiele bolesnych szczegółach przyjaciela, który do ostatniej chwili nie opuszczał mej żony... Bądź pani łaskawą kazać zaprowadzić mnie do moich dzieci... do tych biednych sierot!...
— Panie marszałku — odpowiedziała panna de Cardoville — w tej właśnie chwili oczekiwaliśmy na twe dzieci... ale, na nieszczęście, zawiedliśmy się w nadziejach...
Marszałek spojrzał na Adrjannę, nic jej nie odpowiedziawszy, jakby nie dosłyszał lub nie zrozumiał, co rzekła.
— Ale uspokój się pan — dodała młoda dziewica — nie trzeba jeszcze rozpaczać.
— Rozpaczać!?... — odrzekł jakby od niechcenia marszałek, spoglądając naprzemian na żołnierza i na Adrjannę — rozpaczać! dlaczego?... na Boga!
— W tej chwili dzieci pańskich niema — odpowiedziała Adrjanna. — Pańska obecność jednakże... obecność ojca... ułatwi ich odnalezienie...
— Odnalezienie!... — zawołał marszałek. — A więc niema tu moich córek?...
— Nie, panie! — oświadczyła nareszcie Adrjanna —