Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/851

Ta strona została skorygowana.

— Pozwól, kochany książę... pozwól... wiele mam do pomówienia z nim w tym względzie, racz usiąść.
Dżalma usłuchał i natychmiast usiadł na krześle. Rodin rzekł:
— Prawda... masz, książę, przyjaciół... czyli raczej masz przyjaciela; przyjaciele są rzadkością.
— A ty, kochany ojcze?
— Słusznie mówisz, kochany książę... Masz więc dwóch przyjaciół, kochany książę: mnie, którego znasz... i drugiego, którego nie znasz... i który życzy sobie nie być znanym...
— Dlaczego?
— Dlaczego?... — odrzekł Rodin, zakłopotany trochę — bo szczęście, jakiego doznaje, dając ci dowody swej przyjaźni, i spokój, przy takim sposobie postępowania... są dla niego nagrodą tej tajemnicy.
Rysy twarzy Dżalmy przybrały natychmiast wyraz smętnej godności, podniósł dumne czoło i rzekł poważnym, surowym głosem:
— Ponieważ ten przyjaciel ukrywa się, widać zatem, że powinienem się go wstydzić... Od takich tylko ludzi przyjmuję gościnność, których jestem godny, lub którzy są godni mnie... Opuszczam ten dom.
I to mówiąc, Dżalma powstał z takiem postanowieniem, iż Rodin zawołał:
— Ależ posłuchaj mnie, kochany książę... pozwól sobie powiedzieć, że jesteś niezmiernie drażliwy... Lubo staraliśmy się przywieść księciu na pamięć jego piękny kraj, jesteśmy tu jednak w środku Europy, w środku Francji, w Paryżu.
— Słusznie mówisz, mój ojcze, nie jestem we własnym kraju... tu odmienne są zwyczaje, będę o tem pamiętał.
Rodin zdziwił się, widząc go przez chwilę zamyślonego! Dżalma tonem spokojnym, ale wyrażającym mocne przekonanie, rzekł:
— Usłuchałem cię; zastanowiłem się, mój ojcze.