czytałyście, i, w chwili kiedy znowu uderzyć mieli na Anglików, wasz ojciec powierzył mu te papiery i medal.
— Ale, Dagobercie, na co się nam przyda ten medal?
— A co znaczą te wyrazy na nim wyryte? — mówiła Rózia, wyjmując go z zanadrza.
— A to, moje dzieci... znaczy, że 13 lutego 1832 r. trzeba nam być w Paryżu, na ulicy św. Franciszka Nr. 3.
— A cóż tam będziemy robili?
— Biedna wasza matka tak nagle zachorowała, iż nie mogła mi tego powiedzieć; wiem tyle tylko, że ten medal dostała od swych rodziców; były to relikwie przechowywane w jej rodzinie przeszło od stu lat.
— A jakże dostał się on naszemu ojcu?
— Gdy wyjeżdżał w nocy, kładąc spiesznie do powozu wszystko, co mu na drogę było potrzebne, włożył także, między innemi, rzeczy należące do matki; między niemi znajdował się ten medal, potem już generał nie mógł go odesłać, nie mając do tego żadnej sposobności.
— A więc ten medal jest dla nas rzeczą nader ważną?
— Bezwątpienia, gdyż nie widziałem nigdy waszej matki szczęśliwszej, jak w owym dniu, gdy go jej oddał podróżny... „Teraz los mych dzieci może będzie tak błogi, jak dotąd był nieszczęśliwy“, rzekła do mnie wobec urzędnika, ze łzami radości w oczach: „pojadę z niemi córkami do Francji... Jeślibym zasłabła, ty je odprowadzisz, Dagobercie; ruszysz niebawem, bo na nieszczęście wiele już zmarnowało się czasu... a jeżelibyś nie