Na tę prośbę wypowiedzianą z rzewną szczerością dziecięcia, z pokorą sprzeczną z okazaną dopiero co dzikością, której ulękła się, Adrjanna odpowiedziała, dając przytem skinieniem znak Florynie, aby się przygotowała do odejścia:
— Książę... niepodobna mi pozostać tu dłużej...
— Lecz... powrócisz pani? — rzekł Dżalma, powściągając łzy — ujrzę ją znowu?...
— Och! nie, nigdy!... — rzekła panna de Cardoviłle przytłumionym głosem; potem, korzystając z gwałtownego wzruszenia, w jakie wprawiła Dżalmę jej odpowiedź, Adrjana zniknęła za klombem roślin w oranżerji.
W chwili, kiedy Floryna, dążąc za panią, przechodziła około Rodina, ten rzekł jej pocichu a prędko:
— Trzeba skończyć jutro z Garbuską.
Floryna cała struchlała i, nic nie odpowiedziawszy Rodinowi, skryła się równie jak Adrjanna za gęstwinę roślin.
Dżalma, nie odpowiedziawszy, opuścił ręce na kolana i obrócił ku Rodinowi twarz, łzami jeszcze zroszoną.
— Wiedziałem, że panna Cardoville jest zachwycającą i że w tym, co książę, wieku łatwo można się zakochać, — mówił dalej Rodin — i dlatego uchronić chciałem księcia od tego nieszczęsnego wypadku, gdyż piękna bohaterka księcia zapamiętale kocha pewnego młodzieńca, zamieszkałego tu, w Paryżu...
Usłyszawszy te słowa, Dżalma przyłożył obie ręce do serca, jakby mocno w nie został ugodzony, i krzyknął boleśnie; głowa jego w tył się przechyliła i zemdlony upadł na sofę.
Rodin patrzał nań przez kilka chwil ozięble, a następnie, odchodząc i głaszcząc łokciem zatłuszczony kapelusz, rzekł:
— Połknął haczyk!
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/864
Ta strona została skorygowana.