Do pani de... Fremont czy Bremont, już dobrze nie pamiętam... do kobiety wielce nabożnej, którą miałam szpiegować; jak mi mówiła przełożona, bardzo często odbierała wizyty od pewnego rękodzielnika.
— Co mówisz? — zawołał Agrykola — czy tym rękodzielnikiem miał być?...
— Pan Hardy... miałam wiele powodów niezapomnienia tego nazwiska, które przełożona wymówiła... Po owym dniu tyle zaszło wypadków, iż zapomniałam już o tej okoliczności. A tak więc... jest wielkie prawdopodobieństwo, że ta młoda dama jest tąż samą, o której mówiono mi w klasztorze.
— A jakiż mogła mieć w tem szpiegowaniu interes przełożona klasztoru?... — zapytał kowal.
— Nie wiem o tem... ale, jak widzisz, interes, który nią powodował, utrzymuje się do dziś dnia, kiedy ta młda dama była szpiegowana... a może w tej chwili jest oczerniona... zniesławiona... Ach! to straszna rzecz!
— Ale... wytłómacz się jaśniej, Agrykolo — odrzekła nakoniec Garbuska — twoja rana... jakim sposobem dostałeś ją?... proszę cię, powiedz mi.
— Właśnie też mam ci mówić o tej ranie... bo prawdziwie, im więcej o tem myślę, tem bardziej przypadek owej damy zdaje mi się wiązać z innemi okolicznościami.
— Co ty mówisz?
— Wystaw sobie tylko, od kilku dni dziwne zaszły rzeczy w okolicach naszej fabryki... a najprzód, ponieważ teraz mamy wielki post, pewien ksiądz z Paryża, przystojny, piękny mężczyzna, jak mówią, już przybył z kazaniami do miasteczka Villiers, które odległe jest tylko o ćwierć mili od naszej fabryki... Ksiądz ten znalazł sposobność wygadywania różnych rzeczy w swem kazaniu na pana Hardy.
— Jakto?
— Pan Hardy ułożył i kazał wydrukować w kształcie regulaminu wszystkie przepisy, odnoszące się do naszej
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/870
Ta strona została skorygowana.