— Tak, o kim to mówił podróżny?
— Tego nie wiem; uderzył mnie tylko sposób, którym on wymówił te słowa, i te były ostatnie słowa, które powiedział.
— Kochajcie się nawzajem?... — powtarzała Rózia.
— Jak to dowodzi dobrego serca... — mówiła Blanka — nieprawda, Dagobercie?
— Ponieważ ten wędrownik jest przyjacielem generała, to już dowodzi, że ma dobre serce.
— Jakaż to szkoda, żeśmy go nie widziały...
— A gdzież poszedł ten podróżny?
— Bardzo daleko... bardzo daleko, na Północ, — powiedział to waszej matce; która potem mówiła mi o nim: „Proste jego słowa rozrzewniły mnie; przez cały czas, jakiem go słuchała, było mi lepiej; mocniej jeszcze kochałam mego męża, moje dzieci, a z tem wszystkiem, patrząc na wyraz jego twarzy, sądziłbyś, że nigdy się nie uśmiechnął, ani zapłakał“, dodała wasza matka, i to prawda.
— Nigdy się nie roześmiał, ani zapłakał? — dodała Blanka.
— Kiedy odchodził, wasza matka i ja, stojąc we drzwiach, patrzyliśmy za nim dopóki mogliśmy, szedł ze spuszczoną głową. — Chód jego był powolny... spokojny... pewny... myślałby kto, że kroki liczył... i co do kroku jego rzecz jeszcze osobliwszą spostrzegłem.
— Co, co, Dagobercie?
— Wiecie, że droga prowadząca do domu, była zawsze wilgotna, a to z przyczyny miłego źródełka, które ją zalewało...
— Tak, tak.
— A więc ślady jego zostały na glinie i widziałem, że na jego podeszwach były ćwieki powbijane w kształcie krzyża...
— Oto tak — mówił Dagobert stawiając siedem razy
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/88
Ta strona została skorygowana.