— Słusznie mówi, — rzekła z gorzkiem uśmiechem, spojrzawszy na czarną suknię — nazwaliby mnie złodziejką...
I, wziąwszy świecę w rękę, poszła do garderoby, tam włożyła na siebie swoją biedną odzież, którą chciała zachować jako pamiątkę poprzedniej niedoli. W tej chwili tylko rzęsiste łzy puściły się jej z oczu... Padła na kolana na środku pokoju i, obróciwszy się myślą do panny Cardoville, zawołała głosem, przerywanym konwulsyjnym płaczem:
— Żegnam... żegnam nazawsze!... ciebie, pani, któraś mnie nazywała swoją przyjaciółką... swoją siostrą...
Nagle Garbuska, przestraszona, powstała; usłyszała ciche stąpanie na korytarzu. Była to Floryna, która, na nieszczęście zapóźno, odnosiła rękopis. Przerażona tym. odgłosem, Garbuska opuściła pokój, wbiegła do salonu, stąd do przedpokoju, przebyła dziedziniec i zapukała w okienko odźwiernego. Drzwi się otworzyły i zamknęły za nią. Tak Garbuska opuściła pałac paniny Cardoville.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
I oto Adrjanna postradała wiernego sobie czujnego stróża.
Rodin pozbył się czynnej, przenikliwej antagonistki, której zawsze i słusznie się lękał.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Powiedzieliśmy, że Floryna, zapóźno przejęta sprawiedliwym żalem, przybyła do Garbuski w chwili, kiedy ta, przerażona, opuszczała pałac. Spostrzegłszy światło w garderobie, pobiegła tam i spostrzegła na krzesełku czarną suknię, którą dopiero co zdjęła z siebie Garbuska, a o parę kroków otwartą, próżną, starą walizkę, w której chowała starą odzież.
Poznawszy, że już na nic się nie przyda spóźnione przedsięwzięcie, Floryna, westchnąwszy, postanowiła doręczyć Rodinowi rękopis; potem, zniewolona swem nieszczęsnem położeniem, starała się pocieszyć po złem...