Ledwo wymówił te słowa, gdy drzwi do wielkiej izby, z której wchodziło się do tej stancji, otworzyły się ze strasznym łoskotem.
— Otóż ich macie, — zawołał karczmarz, załamując ze strachu ręce.
Potem, skoczywszy do Oliviera, wypchnął go, iż tak powiem, oknem, bo, nogą jedną stojąc na futrynie, robotnik jeszcze się wahał.
Kamieniarz, wzrostu i siły herkulesowej, mający głowę przewiązaną czerwoną chustką, której końce spadały mu na ramiona, okryty starą kozią skórą, wywijał grubemi żelaznemi kleszczami, i zdawał się dowodzić wyprawą; z zaczerwienionemi oczami i z groźną dziką fizjognomją, ruszył ku stancji, udając, że chce odepchnąć Moroka, i wołając piorunującym, głosem:
— A gdzież tu są Żarłoki!... Wilki chcą ich zjeść.
Karczmarz otworzył co żywo drzwi do stancji, mówiąc:
— Niema nikogo, moi przyjaciele... nikogo niema... sami zobaczcie.
— Prawda! — rzekł kamieniarz zdziwiony, obejrzawszy się wkoło po stancji — a gdzież oni są? Powiedziano nam, że jest ich tu z piętnastu. Albo musieliby pójść z nami do fabryki, albo byłaby batalja, a Wilcy byliby kąsali!
— Byleby tylko Wilcy nie zlękli się Żarłoków! — dodał Morok.
— Ponieważ podejrzewasz nas o strach... ty pójdziesz z nami i zobaczysz, jak się spotkamy! — zawołał straszny kamieniarz piorunującym głosem, postępując ku Morokowi.
I mnóstwo głosów odezwało się za kamieniarzem:
— Wilcy mieliby się ulęknąć Żarłoków!
— To się nigdy jeszcze nie zdarzyło.
— Bitwa!... bitwa!... i koniec na tem.
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/894
Ta strona została skorygowana.