pojęć, uszlachetnienia ich serca i gdyby, pewny będąc władzy, jakąby mu nadawały jego dobrodziejstwa, pamiętając szczególniej o tem, że człowiek, od którego zawisło szczęście lub niedola trzystu istot ludzkich, ma je wszystkie na swem sumieniu... otóż tedy, panno Anielo, taki człowiek... jest... Ależ przecież uważaj, domyślaj się, zgaduj... aby się mógł między nami zjawić nie inaczej, jak wśród błogosławieństw... Otóż jest nim... pan Hardy!
— Ach! panie Agrykolo! — rzekła Aniela wzruszona, łzy ocierając — ach! prawdziwie ze łzami wdzięcznej radości należało go przyjąć.
— Uważaj więc tylko, panno Anielo... azali ta szlachetna i miła twarz nie jest obrazem tej zacnej duszy!
W rzeczy samej, powóz pocztowy, w którym się znajdował pan Hardy z panem Blessac, niegodnym przyjacielem, który go tak haniebnie zdradzał, w tej chwili wjeżdżał na dziedziniec fabryczny. Wkrótce potem dał się widzieć zdaleka, od strony Paryża, zbliżający się skromny, mały fiakr, dążący także w stronę fabryki. W tym fiakrze siedział Rodin.
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/905
Ta strona została skorygowana.