Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/907

Ta strona została skorygowana.

— Mój przyjacielu, jaka to różnica! zaciągnąłem względem ciebie dług, z którego się nigdy godnie wypłacić nie zdołam.
— Cóż znowu, mój Marceli... czy to między nami jest jaka różnica, między twojem a mojem?
— Szlachetne serce... szlachetne serce!
— Powiedz raczej szczęśliwe serce... och! tak, bardzo szczęśliwe, dzięki przywiązaniu tych, którzy je otaczają...
— A któż, zaiste, godzien byłby szczęścia na ziemi... jeżeli nie ty, kochany przyjacielu, który jesteś tak silnego charakteru, tak zdolny czynić dobrze, ty, którego widziałem walczącego tak dzielnie i tak odważnie dla pozyskania zwycięstwa w szlachetnem, sprawiedliwem przedsięwzięciu?
— Tak, lecz im dalej w mym zawodzie postępuję, tembardziej rzeczy niegodne, haniebne wzbudzają we mnie odrazę, i tem mniej czuję w sobie siły do narażenia się na nie.
— Gdyby wypadła tego potrzeba, znalazłoby się w tobie więcej odwagi.
— Mój kochany Marceli — odpowiedział pan Hardy wzruszony — mawiałem ci bardzo często: moją odwagą była moja matka. Szczęściem Bóg tak chciał, abym, po stracie tak drogiej matki, mógł przywiązać swe życie do przyjaźni, bez której, szczerze wyznam, byłbym słabym i bezbronnym, gdyż nie uwierzyłbyś, Marceli, jaką znajduję moc, jaką podporę w twojej przyjaźni.
— Nie mówmy o mnie, mój przyjacielu — odrzekł pan Blessac, starając się ukryć zawstydzenie. — Mówmy o innej przyjaźni, której wspomnienie jest niemal tak miłe i tkliwe, jak wspomnienie matki.
— Rozumiem cię, kochany Marceli! — odpowiedziął pan Hardy — nic ukrywać przed tobą nie mogłem, gdyż w bardzo ważnych okolicznościach uciekłem się do ciebie po radę. Wszak prawda, mój przyjacielu. W rze-