— Tak, panie...
— A więc przeczytaj to pan.
I Rodin dobył z kieszeni list, który podał do przeczytania panu Hardy.
Wtedy tylko, i to po raz pierwszy, rzuciwszy okiem na pismo Blessaca... fabrykant cofnął się o krok... przerażony śmiertelną bladością tego człowieka, który jakby skamieniał ze wstydu i nie mógł wymówić ani słowa, nie był bowiem tyle bezczelny, ile winny szkaradnej zdrady.
— Marceli!... — zawołał z przerażeniem pan Hardy, zmieszany tym niespodziewanym ciosem — Marceli!... jaki ty blady jesteś!... nie odpowiadasz.
— Marceli!... to więc pan jesteś tym, o którym tu mowa! — zawołał Rodin, udając przykre zdziwienie — ach! panie... gdybym był wiedział.
Pan Blessac nie odrzekł ani słowa. Pan Hardy, nie mogąc uwierzyć temu, co widział i słyszał, otworzył drżącą ręką list, podany mu przez Rodina i przeczytał kilka wierszy, przerywając tu i ówdzie czytanie wykrzyknikami, malującemi przerażenie i zdziwienie. Zachwiał się na nogach. Obmierzły list wypadł mu z ręki. Lecz wkrótce po tem osłabnięciu, podniecony gniewem, oburzeniem, pogardą, rzucił się do pana Blessac, zbladły i straszny.
— Nędzniku!... — krzyknął z groźnym giestem.
Potem, wstrzymawszy się na chwilę od uderzenia, rzekł ze strasznym spokojem:
— Nie, splamiłbym... moją rękę...
I dodał, zwróciwszy się do Rodina, który podskoczył, chcąc ich przegrodzić:
— Nie szkaradny policzek wymierzyć... ale pańską uczciwą rękę powinienem uścisnąć... Pan bowiem tyle byłeś dobry, iż odkryłeś mi podłego zdrajcę.
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/910
Ta strona została skorygowana.