sił ogromny młot, mając nim uderzyć na skrzydło bramy... ta nagle się otworzyła.
Przez uchyloną bramę, widać było zebranych robotników, których, nieszczęściem, niewielka była liczba, ale gotowych, jak się można było domyślić, do obrony; uzbrojeni byli naprędce w widły żelazne, kleszcze i kije, a na ich czele Agrykola trzymał w ręku potężny młot kowalski.
Młody rzemieślnik był bardzo blady; widać było po jego ognistych oczach, w jego obliczu, po niezachwianej gotowości na wszystko, że krew ojca wre w jego żyłach, i że w podobnej sprawie mógł być strasznym... Z tem wszystkiem umiał pohamować się i rzekł śmiałym głosem do kamieniarza:
— Czego chcecie?
— Bitwy! — ryknął kamieniarz śmiałym głosem.
— Z kim?
— Z Żarłokami.
— Tu niema Żarłoków, — odpowiedział Agrykola — są tu spokojni rzemieślnicy... oddalcie się...
— Tak sądzisz? — zapytał drwiąco kamieniarz. — A więc dobrze! to Wilcy zjedzą tych spokojnych rzemieślników.
— Wilcy nie zjedzą nikogo; — rzekł Agrykola, patrząc w oczy kamieniarzowi, który z groźną miną zbliżył się do niego — Wilków zlękną się chyba tylko małe dzieci.
— My nie chcemy bitwy! — odpowiedział Agrykola — nie wyjdziemy stąd; lecz jeżeli, na wasze nieszczęście, poważycie się wejść tu, przebyć ten próg — i Agrykola, rzuciwszy na próg czapkę, stanął na niej nieustraszenie — napastować nas będziecie w naszym domu... wtedy odpowiecie za wszystko, co stąd wyniknie.
— Czy to u ciebie, czy gdzieindziej, dość na tem, że będziemy mieli bitwę: Wilcy chcą zjeść Żarłoków...
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/919
Ta strona została skorygowana.