gło za Agrykolą, i kiedy kowal podniósł omdlałą Anielę i zaniósł ją do przyległego pokoju, oni wygnali z domu bandę.
Po pierwszym zapale walki, mała liczba prawdziwych Wilków, jak mówił Agrykola, uczciwych zresztą robotników, którzy przez słabość dali się wciągnąć do wyprawy, widząc, czego dopuszcza się hałastra, przeszła na stronę Żarłoków.
— Niema tu Wilków ani Żarłoków! — mówił jeden, który obronił Oliviera od pazurów jakiegoś włóczęgi — teraz są tylko sami uczciwi rzemieślnicy, którzy powinni się połączyć całemi siłami, ażeby wypędzić tę zgraję łotrów i nikczemników.
Kiedy się to działo, smutny widok przedstawiało mieszkanie ojca Simona, którego strzegło kilku przywiązanych ludzi. Stary ten rzemieślnik leżał rozciągnięty na łóżku, mając głowę przewiązaną chustką, z pod której wyglądały siwe włosy, zbroczone krwią; twarz jego była blada, oddech ciężki, oczy osłupiałe. Marszałek Simon, stojąc przy łóżku, schylony nad ojcem, śledził w rozpaczy najmniejsze oznaki życia umierającego starca, a doktór macał słabnące bicie pulsu. Doktorem tym był Baleinier.
Nagle doktór dał znak. Marszałek Simon, oka z niego nie spuszczający, zawołał:
— Nadzieja!...
— Mości książę, puls nieco wzmacnia się...
— A więc przyjdzie do siebie — rzekł marszałek.
— Nie trzeba się jeszcze upewniać w nadziei, mości książę, — odrzekł poważnie doktór — puls się wzmaga, to skutek mocnych, do nóg przyłożonych, synopizmów, ale nie wiem jeszcze, jakie będzie następstwo tego przesilenia...
— Ojcze! ojcze!... czy słyszysz mnie? — zawołał marszałek, widząc, jak starzec nieco poruszył głową i lekko ściągnął powieki.
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/923
Ta strona została skorygowana.