— Co go ma obchodzić!... Daruj mi, pani, gdy powiem, że okrutnie pozwalasz sobie żartować... Jakto!... Biedny ten młodzieniec kocha panią z pierwszym zapałem młodzieńczej, ślepej miłości; już chciał samomójstwem zakończyć okropne męczarnie, jakich go nabawia namiętność ku pani... a pani dziwisz się i nie wierzysz temu, że jej miłość dla kogo innego... może być kwestją życia lub śmierci dla niego?...
— Więc on mnie kocha! — zawołała dziewica.
— Aż do szaleństwa... mówię pani, przekonałem się na własne oczy...
— A jednak powiadano mi... że...
— Kto?
— Rodin... Że Dżalma... we dwa dni po widzeniu mnie szalenie się zakochał.
— Rodin... powiedział to pani... — zawołał pan Montbron, jakby coś przypominał sobie. — Wszakże to on powiedział także Dżalmie... że panna w kim innym zakochałaś się...
— Ja?
— I to właśnie nabawiło biednego księcia strasznej rozpaczy...
— I to właśnie było przyczyną mojej rozpaczy!
— A więc pani kochasz go równie jak on panią kocha! — zawołał pan Montbron uradowany.
— Czy ja go kocham! — rzekła panna Cardoville.
Lekkie pukanie do drzwi przerwało znów Adrjannie.
— Proszę — rzekła.
Weszła Floryna.
— Pan Rodin przyszedł... Obawiając się naprzykrzać pani, nie chciał wejść; ale powróci za pół godziny... Czy go pani przyjmie?
— Dobrze... — rzekł hrabia do Floryny — i choć-
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/938
Ta strona została skorygowana.