bert, błagając z rozpaczy, gdyż prawdziwie lubił to biednie zwierzę, utrata którego, zresztą, mogła pociągnąć za sobą najzgubniejsze skutki, czyniąc prawie niepodobną dalszą podróż sierot.
Morok zniknął z dymnika.
Ryk zwierząt, krzyk Dagoberta pobudziły wszystkich ludzi w oberży pod Białym Sokołem. Tu i owdzie oświeciły się i otwierały spiesznie okna. Niebawem służący z oberży przybiegli z latarniami, obstąpili Dagoberta i pytali, co się stało.
— Mój koń tam jest... a jeden zwierz tego niegodziwego człowieka wydobył się... — krzyczał żołnierz, nie przestając popychać drzwi.
Na te słowa ludzie oberżysty, przerażeni już okropnym rykiem, uciekli, i pobiegli uwiadomić gospodarza.
Można sobie wyobrazić zmartwienie żołnierza, czekającego rychło drzwi szopy zostaną otworzone; blady, zadyszany, przysłuchiwał się, czy nie usłyszy rżenia konia.
Powoli ryki ustały, słyszał tylko ponure warczenie i złowrogie raz po raz groźnym, krótkim głosem Moroka powtarzane wołanie:
— Śmierć!... tu... Śmierć!...
Zajęty tym wypadkiem, pośród ciemnej nocy, Dagobert nie widział Goljata który, gramoląc się ostrożnie po dachu krytym dachówką, powracał do śpichrza dymnikiem.
Niebawem otworzyła się brama dziedzińca, wszedł gospodarz, a za nim kilku ludzi; uzbroił się on w karabin, a jego słudzy w widły i kije.
— Co tu się dzieje? — rzekł żywo, zbliżając się do Dagoberta — co to za hałas w mojej oberży!... Niech djabli porwą pokazujących zwierzęta i niedbalców, którzy nie umieją przywiązać uździenicy konia do żłobu... Jeżeli twój koń został raniony, twoja szkoda, żeś nie był o niego dbalszym.
Zamiast odpowiedzieć na te przedwczesne nagany, żoł-
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/94
Ta strona została skorygowana.