mnie z domu doktora Baleinier... lecz bądź co bądź, w kilka dni potem byłby mnie tak samo uwolnił pan Montbron, którego tu pan widzisz...
— Bardzo dobrze! — rzekł hrabia.
— Wiem, że nie mnie tylko okazałeś swoją troskliwość... Córki marszałka Simon przyprowadzone tu były staraniem pana... lecz sądzić należy z pewnością, że upomnienie się marszałka Simon, księcia de Ligny, co do jego dzieci nie byłoby daremne; postarałeś się pan nawet o to, że oddany został staremu żołnierzawi krzyż cesarski, droższy mu nad życie; jest to rzecz bardzo tkliwa... Wkońcu zdemaskowałeś pan doktora Baleinier i księdza d‘Aigrigny... ale i ja sama także byłam gotowa zdemaskować ich... Zresztą wszystko to dowodzi, mój panie, że jesteś człowiekiem niezmiernie przenikliwym, zdolnym...
— Dziękuję za uznanie! — odpowiedział bezczelnie Rodin.
— Tak, panie! — odrzekła Adrjanna — liczne... przysługi, jakie wyświadczyłeś mnie i moim krewnym, otworzyły nam nagle oczy, albo raczej — dodała poważnym tonem — wystaw pan sobie, że Bóg, dający matce instynkt bronienia swego dziecięcia... dał mi, wraz z mojem szczęściem, instynkt zachowania tego szczęścia i że, pomimo mej wiedzy, jakieś przeczucie, wyświetlając tysiączne okoliczności, nieznane mi do owego czasu, nagle mię przestrzegło, iż, zamiast być moim przyjacielem, jesteś może najniebezpieczniejszym wrogiem moim i mojej rodziny.
— A więc przechodzimy do przypuszczeń — rzekł Rodin, ciągle nie zmieszany.
— A od przypuszczeń, mój panie, do najpewniejszego przekonania, — mówiła Adrjanna z niezachwianą godnością. — Tak jest, teraz wierzę, że przez jakiś czas byłam igraszką pana... mówię to panu bez nienawiści, bez gniewu, ale z żalem; przykro jest widzieć człowieka tak
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/948
Ta strona została skorygowana.