przez księżnę Saint-Dizier i jej przyjaciół potwarze, co do mniemanego obłąkania jej siostrzenicy.
Wielu elegantów, korzystając ze znajomości z margrabiną Morinval, lub panem Montbron, jedni po drugich witali ich, i przez jakiś czas konno jechali obok powozu, aby mieć sposobność widzieć, podziwiać, a może i słyszeć pannę Cardoville. Ona też spełniała te życzenia, mówiąc ze zwykłym sobie wdziękiem i dowcipem. Z głębi swego powozu Adrjanna bawiła się przypatrywaniem migającym się w jej oczach tłumom różnobarwnej publiczności paryskiej; lecz wpośród tej błyskotliwej mieszaniny upatrywała łagodnych, melancholijnych rysów Dżalmy. Wtem coś spadło na jej kolana... wzdrygnęła się. Był to bukiet zwiędłych już nieco fijołków.
W tejże chwili usłyszała głos dziecinny.
— Na miłość boską... łaskawa Pani... grosik.
Adrjanna obejrzała się i spostrzegła małą, bladą, zziajaną dziewczynkę, o łagodnej, smętnej twarzy, ledwo okrytą gałgankami, która wyciągała ręce i błagała tkliwemi oczyma. Chociaż ta uderzająca sprzeczność największej nędzy, z największym zbytkiem była tak pospolita, iż prawie nie wpadała w oko, Adrjanna jednak ją uczuła:
— Ach! niechże ten dzień przynajmniej, — pomyślała, — niech ten dzień nie dla mnie samej będzie dniem szczęścia.
Wychyliwszy się z powozu, spytała:
— Czy masz matkę, moje dziecko?
— Nie, pani; nie mam już ani matki, ani ojca...
— Któż się tobą zajmuje?
— Nikt... proszę pani... dają mi bukiety fijołków do sprzedania; muszę oddać za nie grosze... A jeżeli nie... biją mnie...
— Biedne dziecko!
— Choć grosik... pani — mówiło dziecko, biegnąc obok powozu.
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/952
Ta strona została skorygowana.