Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/956

Ta strona została skorygowana.
XXXIV.
PRZED WIDOWISKIEM.

Ogromna sala teatru Bramy Św. Marcina napełniona była ciekawą publicznością.
Morok kończył właśnie ubieranie się w garderobie. Ciemny ubiór nadawał pogromcy zwierząt jakąś groźną postać, żółtawa gęsta broda szeroko spadała mu na piersi, a czerwoną krymkę otoczył poważnie długą sztuką białego muślinu. Bigot w Niemczech, komedjant w Paryżu, Morok umiał równie dobrze jak jego protektorowie zastosować się do okoliczności.
W kącie garderoby siedział, patrząc z głupowatym podziwem na pogromcę Jakób Rennepont, Leżynago. Od dnia, w którym pożar zniszczył fabrykę pana Hardy, Jakób nie oddalił się ani na chwilę od Moroka, spędzając noce na hulankach, które nie szkodziły żelaznemu organizmowi pogromcy zwierząt. Przeciwnie, w twarzy Jakóba spostrzegać już było można wielką zmianę; jego wklęsłe policzki, jego marmurowa bladość, jego przyćmiony, częstokroć jakby obłąkany, to znów przytłumionym ogniem pałający wzrok, dowodziły skutków rozpusty.
Napatrzywszy się przez jakiś czas z głupowatym podziwem na Moroka, rzekł Jakób:
— Niech będzie co chce, ale to twoje rzemiosło jest pyszne... (tykali się już), i przyznam ci, iż możesz się