dają tysiącami... po moich śladach... Przerzedzony już został ród ludzki, kir żałoby okrywa całą ziemię... Od Azji aż do lodowatych biegunów... przechodziłem... i wszędzie umierano... Azali nie słyszysz, Panie, tego długiego łkania, które z ziemi wznosi się do ciebie?... Miłosierdzia dla wszystkich i dla mnie... Niech na dzień, na jeden dzień tylko... wolno mi będzie zgromadzić potomków mej siostry... a będą ocaleni...
— Mówiąc te słowa, podróżny padł na kolana... podniósł do nieba błagalnie ręce.
Nagle zaryczał wiatr z podwójną gwałtownością; jego świszczące powiewy zamieniły się w burzę. Podróżny struchlał. Przerażonym głosem... zawołał:
— Panie, wiatr śmierci wściekle sroży się... zdaje mi się, że tuman podnosi mnie... Panie! czy nie wysłuchasz mej prośby?
Widmo... oh! widmo... oto... otóż znowu... oliwkowa jego twarz zżyma się konwulsyjnie... czerwone jego oczy przewracają się w swej oprawie... Precz!... precz ode mnie!... Jego ręka!... och! zimna jak lód... uchwyciła moją rękę... Panie!... ulituj się!...
— Idź!
— Ziemia ucieka pod niemi stopami... Otóż i brama miasta... och! już... Panie... jeszcze czas... Przebacz temu śpiącemu miastu. Niech się nie budzi zaraz na krzyk trwogi, rozpaczy i śmierci!... Panie, już dotykam progu bramy... chcesz więc koniecznie... Stało się... Paryżu! plaga już jest na twem łonie!... Ach, przekleństwo, zawsze przekleństwo!
— Idź!... Idź!... Idź!...
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/972
Ta strona została skorygowana.