Nazajutrz po dniu, w którym nieszczęsny podróżny, zstąpiwszy ze wzgórz Montmartre, wszedł do Paryża, znaczny ruch panował w pałacu Saint-Dizier. Księżna, przybrawszy sobie do pomocy panią Grivois, swoją gospodynię, wydawała ostatnie rozkazy, co do niektórych przygotowań, wykonywanych w obszernym salonie. W jednym końcu salonu ustawiono, niedaleko kominka, na którym palił się suty ogień, pewien rodzaj bufetu naprędce urządzonego; widać było na nim materjały do wybornego, smacznego przyjęcia.
Rzuciwszy zadowolonem okiem na wieczerzę, księżna Saint-Dizier rzekła do pani Grivois, wskazując jej pozłociste krzesło, przeznaczone, jak się zdawało, dla prezydującego na tem zebraniu.
— Czy położono pod stołem mój szal, aby jego przewielebność mógł wygodnie otulić nogi? bo zawsze użala się na zimno...
— Tak, proszę pani — rzekła pani Grivois, zajrzawszy pod stół.
— Powiedz także, aby nalano wrzącą wodę ogrzewaczkę cynową, na wypadek, gdyby jego przewielebność niedosyć miał szala do ogrzewania nóg...
— Dobrze, pani.
— Przyłóż jeszcze drzewa na kominek.
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/973
Ta strona została skorygowana.
II.
PRZYJĘCIE.