Na widok Rodina, dwaj prałaci i ksiądz d’Aigrigny powstali razem, tak dalece nakazywała mimowolne uszanowanie rzeczywista wyższość tego człowieka; ich twarze, dopiero co skrzywione nieufnością i zawiścią wypogodziły się i zdawały się uśmiechać do wielebnego ojca z uprzejmym szacunkiem; księżna postąpiła kilka kroków naprzeciw niemu.
— Mówiliśmy o waszej wielebności, miły bracie, — rzekł kardynał uprzejmym tonem, z przymileniem.
— Ach!... — odezwał się Rodin, wpatrując się w prałata — i co też mówiono?
— Och!... wszystko dobre, co tylko powiedzieć można o waszej wielebności...
— Zapewne, — wyrzekł Rodin do kardynała — wasza wysokość usłużyć może naszej sprawie... i wielce usłużyć może... Powiem jej zaraz, jakim sposobem...
Potem zwracając się do księżnej:
— Kazałem powiedzieć doktorowi Baleinier, aby tu przybył, bo dobrze będzie zawiadomić go o niektórych rzeczach.
— Przyjmie go się, jak zwykle — rzekła księżna.
Od chwili przybycia Rodina, ksiądz d‘Aigrigny nie rzekł ani słowa; zdawało się, że zajmowały go przykre myśli i że toczył sam z sobą gwałtowną wewnętrzną walkę; nakoniec trochę podniósłszy się rzekł, cedząc słówka przez
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/979
Ta strona została skorygowana.
III.
BILANS.