Strona:PL Sue - Artur.djvu/1001

Ta strona została przepisana.

Jeśli czas nie był bardzo niepogodny, Marya brała umie pod rękę, i szliśmy odważnie narażać się na wiatr i zimno, wdzierać się na chropawe nasze góry, zrywać na nich zioła do zielnika Maryi, lub przebiegać las, bawiąc się pochodzeniem wśród téj samotni łani i jéj jelonka.
Podczas tych długich przechadzek, Marya zawsze żywa, śmiejąca się, zawsze pensjonarka obchodziła się ze mną jak z bratem. W swojéj niewinnéj niewiadomości, wystawiała mnie nieraz na ciężkie próby: to musiałem poprawiać jéj kołnierzyk, to związywać jéj długie włosy, aby się zmieściły pod kapelusz, to znowu nawlec rozsznurowane ciżemki:
W tych długich też wycieczkach, wpatrując się z uwielbieniem w zachwycającą twarzyczkę Maryi, która, pod włosami okrytemi świetnym szronem, podobna była do róży rozwiniętéj pod śniegiem, ileż to razy wyznanie przychodziło mi na usta!... Lecz Marya, krzyżując obie swe ręce na mojém ramieniu, opierała się na mnie z taką ufnością, patrzała na mnie z tak niewinną prostotą i tak pogodną spokojnością, iż codziennie odkładałem to wyznanie do jutra.
Lękałem się aby zbyt śmiałe i przedwczesne