Strona:PL Sue - Artur.djvu/1003

Ta strona została przepisana.

się, nieraz, gdy oboje pochyleni nad stołem, zdawaliśmy się niezmiernie baczni na nasze ważne prace, włosy moje dotykały się włosów Maryi lub też tchnienie jéj, młodociane i świeże owiewało mój policzek.
Wówczas Marya płoniła się, łono jéj szybko się wzniosło, spojrzenia jéj stawały się roztargnionemi, i niekiedy jéj ręka opadała bezwładna na papiér...
Potém, zdając się niby ze snu przebudzać, mówiła tonem udanego wyrzutu: — Ale patrz no pan jak ta roślina źle jest położona...
— To twoja wina, pani. — odpowiadałem śmiejąc się: nie chcesz ani mi pomódz, ani potrzymać papieru.
— Wcale nie: to pan nie masz najmniejszéj cierpliwości, i zawsze boisz się powalać gumą paluszki, przyklejając przytrzymujące paski.
— Ach! co za szkaradne przekory! — odzywała się pani Kerouët, — jedno nie lepsze od drugiego! Niekiedy znowu, czytaliśmy po kolei, głośno, romanse Walter-Skotta, które bardzo mocno panią Kerouët zajmowały. Głos Maryi był czysty i łagodny: jedną z największych moich szczęśliwości było słyszeć ją czytająca.
Lecz doznawałem daleko większego może je-