szcze szczęścia wpatrując się w nią. Gdy też z kolei brałem romans do ręki, jeśli znalazłem w nim jakie zastosowanie do mojéj miłości, czytałem najprzód frazę oczyma, potém powtarzałem ją głośno z pamięci, wlepiając w Maryę namiętne spojrzenie
Niekiedy Marya spuszczała oczy, i przybierała surowy wyraz twarzy; niekiedy znowu płoniła się, i koniuszczkiem swego ładnego paluszka, czyniła mi nakazujący znak patrzenia w książkę.
Jeszcze co innego wymyśliłem dodawałem, improwizując, całe ustępy do książki którą czytałem, aby u nich jeszcze jaśniéj odmalować Maryi wszystko co dla niéj czułem, gdy położenie, jakie opisywał romans, dało się nagiąć do tego.
I tak, pewnego wieczora, w téj scenie tak niewinnie skromnéj, w której Jwanhoe oświadcza swą miłość pięknéj Saksonce, na miejscu wszystkiego co mówi Rycerz krzyżowy, powiedziałem długi monolog, w którym uczyniłem jak tylko można najbardziéj wprost, zastosowania do Maryi i do siebie, przypominając jéj z miłością czułością tysiąc pamiątek naszych przechadzek i rozmów.
Marya wzruszona, pomięszana.... spojrzała na mnie z nieukontentowaniem...
Strona:PL Sue - Artur.djvu/1004
Ta strona została przepisana.