Strona:PL Sue - Artur.djvu/1006

Ta strona została przepisana.

— To prawda... już! — rzekła pani Kerouët spoglądając na swój zegar.
Zwykle, w chwili mego odjazdu, Marya szła do okna, aby zobaczyć jaka pogoda: tą razą stanęła osłupiała.
Ciotka rzekła do niéj: — Ależ zobacz przecie moje dziecię, czy śnieg pada.
Marya wstała i powróciła powiedzieć: — Bardzo wielki śnieg pada.
— Bardzo wielki śnieg pada... jakże to powiadasz obojętnie!.... Pomyśl przecie że pan Artur ma trzy mile ujechać, podczas nocy, przez las.
Szukałem spojrzenia Maryi. Odwróciła oczy; powiedziałem jej smutnie:— Dobranoc, pani...
— Dobra noc, panie Arturze, — odpowiedziała mi, nierzuciwszy nawet na mnie oczu.
Usłyszałem niecierpliwie rżenie mego starego Blaka, którego mi przyprowadzał chłopak folwarczny.
Już miałem wychodzić z izby, gdy Marya, korzystając z chwili w któréj ciotka niemogła jej widziéć, zbliżyła się do mnie, i biorąc mnie za rękę, rzekła do mnie z głębokiém wzruszeniem.
— Gniewam się bardzo na pana... sam nie wiesz ile mi złego robisz.
Słowa te nie były wyznaniem.. a jednakże,