puszczać moje dziecię!... nigdy na to nie będę miała dość siły.
— Nieopuścisz jéj, nie możesz jéj opuścić dobra mamo!... a nadewszystko aby ją oddać w ręce takiego człowieka jak ten Duvallon.
— Niestety! panie, jakiż zarzut możemy uczynić?.... pan Duvallon nie jestże poufałym przyjacielem pana Belmont? czyż nieodebrał od niego rozkazów?
— Dla tego też właśnie że jest poufałym przyjacielem pana Belmout, należy wam strzedz się tego człowieka.
Marya i pani Kerouët spojrzały na mnie z podziwieniem... — Mówiłem daléj: — Posłuchajcie mnie... ty, pani Kerouët... i ty, Maryo... Pozwólcie mi przyjąć pana Duvallon; już ja na siebie biorę rozmówić się z nim i wyperswadować mu... Kiedyż ma przybyć?
— Jeśli przyjedzie, jak donosi, dyliżansem z Bourges, będzie tutaj dziś o trzeciéj godzinie, — powiedziała mi pani Kerouët.
— Nieobiecuj nic; przyślij mi go... miéj nadzieję, lub raczej wszyscy miejmy nadzieję...
I, odpowiadając na niemy znak Maryi, wyszedłem....
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Niezadługo, około piątéj, posłyszałem turkot bryczki na podwórzu zamkowém. Niemogłem