Strona:PL Sue - Artur.djvu/138

Ta strona została przepisana.

W pośrodku zwierzyńca był staw ogromny; kazałem zrobić szeroką gondolę, opatrzoną w namioty, firanki, kobierce, miękkie wezgłowia i stolik do herbaty; często też, wieczorem, gdy noc była pogodna, Helena, jéj matka, Zofia i ja, odbywaliśmy długie przejażdżki po tém małém jeziorze. W pośrodku wznosiła się wyspa, gęstém okryta zaroślem, z salą muzykalną, i nieraz sprowadzałem z pobliskiego miasta, w którém stała załoga, trzech wybornych muzykantów niemieckich, którzy, umieszczeni w tym pawilonie, wykonywali do zachwycenia prześliczne trio na skrzypcach, flecie i harfie.
Abyśmy byli sami w gondoli i nie czuli wstrząśnienia, jakie sprawiało poruszanie wioseł, kazałem ją holować na długiéj linie, przez czółno, którém kierowało dwóch moich służących.
Ileż to razy, tak kołysany na falach, pogrążony w łagodném i rozkoszném dumaniu, przy lekkim szmerze kurzącego się samowaru, oddychając miłą wonią herbaty, lub odwilżając usta w śniegu sorbetów, słuchaliśmy z zachwyceniem téj dalekiéj harmonii, dolatującéj do nas chwilami z wysepki... gdy tymczasem księżyc zlewał srebrną swą światłość na obszerne łąki i wysokie drzewa zwierzyńca!
Ileż to długich wieczorów tak przepędziłem obok Heleny! z jakimż to współczuciem poili-