śmy się tym zawiéwem melodyi, która raz śpiéwała tak łagodna i dźwięczna, a potém znowu nagle umilkła!... Przypominam sobie, że te raptowne przestanki wprawiały nas nadewszystko w smutek łagodny lecz wielki. Ucho przesyca się nakoniec dźwiękami, jakkolwiek by były harmonijne, lecz śpiéw, tak przerywany tu i owdzie milczeniem, dozwalającém nam podumać o tém, co nas przed chwilą zachwycało; czuć w głębi serca, jak gdyby osłabione echo tych jękliwych i ostatnich zabrzmieli; śpiéw tak przerywany daleko bardziéj znęca, i jeszcze żywiéj bywa upragniony...
Podczas tych chwil rozkosznych, zawsze siedziałem przy Helenie, trzymałem jéj rękę w mych ręku, a miłe ich ściśnięcie było dla nas językiem, dzięki któremu udzielaliśmy sobie wzajemnie naszych wrażeń, tak głębokich i tak urozmaiconych; niekiedy nawet, o upajająca i niewinna pieszczoto! korzystałem z chwili ciemności, aby oprzeć mą głowę na białém ramieniu Heleny, któréj kibić zdawała się wówczas z większém jeszcze omdleniem pochylać.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Ależ, niestety! piękne te sny miały miéć niedługo swe przebudzenie... przebudzenie gorzkie i zawodne.
Było to przy końcu dnia Listopadowego;