Strona:PL Sue - Artur.djvu/251

Ta strona została przepisana.

— I cóż?
— I cóż! Pani de Pënâfiel, zrobiła to, co każdy zrobiłby na jéj miejscu; spytała dość obojętnie co to był za człowiek, którego ubiór dziwaczny musiał naturalnie ściągać na siebie uwagę; a gdy koń owego Turka, wspiąwszy się o mało nie obalił się na niego i nieprzygniótł go swoim ciężarem, Pani de Pënâfiel uczuła wzruszenie przestrachu mimowolne, bardzo naturalne; wtenczas, zakrywszy ręką oczy, rzuciła się w głąb powozu, nie wyrzekłszy ani słowa; oto poprostu najdokładniejsza prawda.
Tu, Pan de Pommerive spojrzał na mnie z miną tajemniczą, którą się starał uczynić jak tylko mógł najdowcipniejszą, i rzekł, na wpół przymykając swe małe szare oczki, pod okularami oprawnemi w złoto:
— No, no, i Pan także jesteś pod urokiem... niezawodnie rozkochany... niech mnie djabli porwą, jeśli ta Margrabina co innego potrafi! to prawdziwa Syrena!
To było tak głupio, i mówiłem tak na serjo, żem się zapłonił z niecierpliwości; lecz, hamując się przez wzgląd na wiek Pana de Pommerive, rzekłem mu bardzo oschle:
— Nierozumiem Pana; to, com Panu powiedział względem Pani Margrabiny de Pënâfiel, której zresztą nie mam zaszczytu znać z bliska