Strona:PL Sue - Artur.djvu/318

Ta strona została przepisana.

Była blisko pierwsza godzina, gdy zapukano z lekka do drzwi, kamerdyner pani de Pënâfiel przyszedł prosić jéj imieniem o album zielone.
Don Ludwik otworzył zdziwione oczy; i odpowiedział że niema album zielonego; że już będzie temu miesiąc, jak je oddał pani Margrabinie. Służący wyszedł, i znowu zaczęliśmy rozmawiać.
Niezadługo znowu zastukano; kamerdyner powtórzył, że pani Margrabina żąda swego album zielonego, tego, co to było wysadzane emaliami, i że upewnia Kawalera iż go jéj nie oddał.
Don Ludwik, niemogąc tego zrozumieć, zaczął kląć i wzywać wszystkich djabłów; wziął pióro, przeprosił mnie, napisał słówko do swéj kuzyny, i oddał bilet lokajowi.
Znowu zaczęliśmy rozmawiać.
Lecz znowu rozmowa nasza została po trzeci raz przerwana; lecz teraz przez Kamerdynera Don Ludwika, który otworzył drzwi anonsując:
Pani Margrabina!
Pani de Pënâfiel zdawała się być ubraną do wyjścia; — powstaliśmy; ja skłoniłem się głęboko.
— Prawdziwie, mój kochany kuzynie, — rzekła do starego kawalera, odpowiedziawszy jak