czyzn, znających panię de Pënâfiel, względem tego co nazywali jéj nieznośną i szkaradną koktecryą. — Były to, — mówili z uniesieniem niezmiernie ciekawém, — były to ze strony pani de Pënâfiel niesłychane i wymagające pretensye! pewien gatunek zakładu saméj ze sobą aby być zawsze wdzięczną, powabną, zachwycającą.
Niemożna jéj było nigdy inaczéj znaleść w nomu tylko prześlicznie ubraną; wszystko tam było wyrachowane, sztuczne, począwszy od słabéj i niepewnéj światłości, jaka ją niekiedy oświecała; od koloru obicia dobranego do jéj cery, jak gdyby miała się ubrać w to obicie, aż do koloru kwiatów naturalnych stojących w wazonie, na jéj stoliczku do pisania, które, o zgrozo!!! były także w stosunku z kolorem jéj włosów, jak gdyby się miała ubrać w te kwiaty! Lecz to jeszcze nie wszystko; miała nóżkę dziecięcą, najpiękniejsze ramiona jakie tylko zobaczyć podobna, i rękę prześliczną. I cóż! niebyłoż to rzeczą nieznośną? Niepodobna było niepostrzedz, niepodziwiać téj nóżki, tego ramienia, téj rączki, tyle posiadała zręczności aby korzystnie te powaby okazać.
Raz jeszcze, jest to ohydnie, nieznośnie, gorszące, i t. p.
A gdyby nawet to wszystko było prawdą, lub
Strona:PL Sue - Artur.djvu/370
Ta strona została przepisana.