— Nie rozumiem przez ten wyraz... przyjaciela, takiego jakim zwyczajnie bywają na świecie, nie o takiéj mówię przyjaźni, jak ją świat pojmuje, — rzekła; — nie, sądzę ze Pan więcéj wart jesteś: najprzód, niepowiedziałeś mi nigdy ani słówka dwornéj grzeczności, i bardzo ci za to byłam wdzięczna, o! bardzo wdzięczna; oszczędziłeś mi tym sposobem ów gatunek dwornego nadskakiwania, jakie niektórzy sądź.} mieć prawo, a może nawet obowiązek, okazywać mi, — dodała z gorzkim uśmiechem: — posiadasz dość taktu, rozsądku i serca aby zrozumieć że kobiéta będąca już ofiarą ohydnych potwarzy, nic nieznajduje tak obrażającego jak te hołdy pogardne i pogardzenia godne, które są dla niéj zawsze nowa obelgą, gdyż zdają się upoważniać pogłoskami najzelżywszemi, które im prawo naturalnie do tego nadają. Sądzę że rozum twój smutne już uczynił postępy i przedwczesnego nabył doświadczenia. Wiem że często bywasz w święcie, lecz że nienaeżysz do świata, co do jego małych nienawiści i nędznych zazdrości, sądzę że nie jesteś ani zarozumiały, ani próżny i że należysz do téj małéj liczby ludzi, którzy nie szukają nigdy znaleść w zwierzeniu się... tylko to, co jest w istocie; wiem że cię niezdziwi dziwaczność mojego postępku. Zresztą, —
Strona:PL Sue - Artur.djvu/383
Ta strona została przepisana.