nie! że chociażby mój niegodziwiec płacił mi tysiąc franków za przewózkę, jak powiadają że płacił wielki Napoleon, nie jechałby jednak prędzéj; nic licząc, że dla lepszego przyozdobienia mego biegu, nieominąłem ani strumyka, ani rzeczki... Wpadałem na nie galopem.... paf! Trzeba było widziéć jakie kareta czyniła podskoki: tylko należy każdemu oddać sprawiedliwość, musiało być strasznie mocne to karecisko! kiedy się tysiąc razy na drobne nieroztrzaskało kawałki!
— Ależ, nieszczęśliwy, — rzekłem do przewodnika, — mógłbyś był zabić tego chorego.
— Zabić go! o tak, i zaraz... żabić go! starego niegodziwca! nie byłem tyle szczęśliwy, i takeśmy pędzili, że pomimo piasków, śród których się znajdujemy, z jednym tylko doprzężonym koniem, zawiozłem go do ***, a jest dwie poczty, i dobrze trzy czwarte części, prędzéj jak za półtory godziny!
— Daj go katu! — rzekłem, — a to w istocie nie zła przejażdżka.
— Ale poczekaj no pan do końca. Głos z karety powiedział mi aby nie wjeżdżać do wioski; przybywamy na wzgórek, będący o dwieście kroków od ***. Wyprzęgam... ostatni raz Zawadjakę, bo się podbił i zdechł z tego pośpiesznego biegu, ale to tak zdechł, że pan
Strona:PL Sue - Artur.djvu/39
Ta strona została przepisana.