Strona:PL Sue - Artur.djvu/409

Ta strona została przepisana.

cnéj i uległéj, wzruszyły mnie wówczas tak głęboko, że wszystkie moje rachuby, ze wszystkie moje rezonowania, wszystkie moje nędzne podejrzenia, zniknęły natychmiast; zdawało mu się że ją dopiero zaczynam kochać, najufniejszą, najszczerszą miłością. Ani pomyślałem nawet prosić ją o przebaczenie za wszystko, co tylko było ohydnego w mojem postępowaniu.
W téj chwili nie wierzyłem w tą nieszczęsną przeszłość; sam nie pojmuję przez jakowy urok, zapominając smutną scenę tego poranku, zdawało mi się iż powinienem ją był pocieszać w okropném zmartwieniu, które mnie bynajmniéj się niedotyczyło; już miałem rzucić się jéj do nóg, gdy rzekła do mnie głosem, który mi przykrość sprawił, tak mi się wydał boleśnie zmienionym, pomimo tonu stałości który starała mu się nadać: — Chciałam się z Panem widzieć raz ostatni... chciałam, jeśli sam potrafisz je sobie wytłumaczyć, spytać się Pana o znaczenie wyrazów dziwnych, któreś nu powiedział dziś rano: chciałam wreście uwiadomić Pana...
Tutaj biédne jéj usta, ściągając się, zadrżały tem lekkiem niowolnem poruszeniem, prawie konwulsyjném, jakiego doznają, gdy łzy cisną się do oczu, a chcemy przytłumić łkania. — Chciałam.... — powtórzyła raz jeszcze