czy tysiącem żartów; jeśli umilknie, wtenczas serce twoje przemawia i poszeptuje niewysłowionę czułości; potém znowu czujesz się tak dumnym, tak śmiałym, tak najzupełniéj uposażonym, że przed omamionemi twojemi oczyma przyszłość jest bez granic, szczęśliwa, promieniejąca, i nieprzypuszczasz, aby jakiekolwiek nieszczęście mogło cię kiedykolwiek doścignąć, pod tarczą opiekuńczego i świetnego jeniuszu który cię okrywa swemi złotemi skrzydły!...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Odkąd Małgorzata wyznała mi swą miłość, miłość tak boleśnie, tak długo zwalczaną wspomnieniami jéj ubiegłego szczęścia, nieuleczone moje niedowierzenie musiało uledz, na jakiś czas przynajmniéj, dowodom najmocniéj upajającéj czułości.
Nigdy też dni nie były szczęśliwsze ani piękniejsze, jak te, co nastąpiły potém wyznaniu. Prawie każdego wieczora, powróciwszy do siebie, spisałem rozkosznie krótki rys tych dni tak zachwycających.
Z pewnym też gatunkiem tkliwego i pełnego uszanowania ducha, przepisując je w mój dziennik, czytam tu rozproszone urywki, napisane niegdyś, w jednym z najmilszych peryodów mego życia.