Strona:PL Sue - Artur.djvu/433

Ta strona została przepisana.

List odjechał.
Było więcéj jak półczwartéj mili z Paryża do zamku *** trzeba więc było ubiedz więcéj niż siedm mil w godzinie, czego mógł dokazać koń, pochodzący z takiéj krwi jak Kandyd, lecz można się było założyć, jeden przeciwko stu, że niewytrzyma podobnego biegu.
Aż do dziesiątéj miałem dość mocy nad sobą, aby nieco sprawić Małgorzacie roztargnienia śród jéj żalów, i dokazałem tego.
Jedenasta wybiła, a Jerzy jeszcze niepowrócił.
O Jedenastéj i pięciu minutach, kamerdyner wszedł, niosąc na tacy mały pakiecik, który mi podał.
Była to bransoletka Małgorzaty.
Niezdołam wyrazić z jakiém upojeniem ją odebrałem.
— Czy raczysz mi wybaczyć, — rzekłem, — powolność moich ludzi? niewiedząc jaką cenę przywiązujesz do téj bransoletki, ja to ją pani ukradłem, lecz widząc twe zmartwienie, zmyśliłem klucz zapomniany, aby napisać do mego kamerdynera, żeby mi przysłał mały pakiecik zapomniany, który znajdzie w mojéj kasetce.
— O! mam, mam! znalazłam ją... wybaczam ci! — zawołała Małgorzata, z uniesieniem całując bransoletkę; potém, podając mi rękę,