Strona:PL Sue - Artur.djvu/446

Ta strona została przepisana.

Niewiem jakim sposobem mowa wszczęła się o obrazach. Pani de*** powiedziała do mnie:
— Wiem że Pan masz prześliczny zbiór obrazów i rysunków; wydaj nam którego dnia wieczerzę, na którą zaprosisz także kilka kobiét i kilku znajomych nam mężczyzn, i pozwól nam napatrzeć się tym cudom.
— Będzie to dla mnie największém szczęściem, — odpowiedziałem jéj; — lecz ma się rozumieć że niezaproszę mężów; to szpeci, to zupełnie jak tancerz w balecie.
— Przeciwnie, — rzekła, — obok obojętności kwaśnéj, zazdrośniéj i prawie małżeńskiéj która panuje w większéj części miłosnych stosunków, byłoby to bardzo zabawnie; wielu bardzo przyjemnym mężom to tylko można zarzucić że są mężami, a że wielu z nich przestało już być mężami, mogą się zatem wydać bardzo przyjemnemi. — Długo i wesoło o tém narozprawiawszy, zgodziliśmy się na to, aby wydać tę wieczerzę, na któréj miało się znajdować mnóstwo mężów i kochanków.
Dość już było późno, Małgorzata prosiła swego kuzyna Don Ludwika aby kazał zajechać jej powozowi; podczas gdy na niego czekała i gdy zarzucał salopę na jéj piękne ramiona, rzekłem do niéj z cicha: — Jutro, o jedenastéj... nieprawdaż?