biéta mogłaby miéć nawet zaufania, szacunku lub czułości dla mężczyzny zdolnego do podobnej nędzoty? nie powinażby się obawiać aby kiedyś, jéj listy także?...
— Pewno, żeby się mogła obawiać, gdyby była tak głupią, żeby pisała... — dodała pani de V***, ze śmiałém zapewnieniem, które mnie obraziło....
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Przy końcu rozmowy, przekonałem się że pani V*** tylko kosztem téj zdrady czyniła mi jakąś nadzieję.
Wyrachowanie to zdało mi się podwójnie ohydném z jéj strony: dla tego zapewne iż obrażało moję miłość własną, bo u pani V*** chęć zemszczenia się na pani Pënâfiel (a nieznałem powodu téj zemsty) przewyższała upodobanie jakie znajdowała w méj osobie.
Wyszedłem od pani V** dość zawiedziony. Rachowałem na widzenie się, jeśli nie bardziéj czułe, to przynajmniéj daleko bardziéj stanowcze; bo pani V*** taką miała sławę, iż sądziłem że starania moje bez żadnego warunku zostaną przyjęte; a warunki, które tak stanowczo na mnie wkładała, były zarówno uciążliwe jak niepodobne do przyjęcia.
Rzecz dziwna! o ile wczoraj, gdym myślał zwieść Małgorzatę, miłość moja ku niéj, zda-