Strona:PL Sue - Artur.djvu/483

Ta strona została przepisana.

obrażałem sobie ze drżeniem co musiała cierpiéć, jeśli istotnie byłem pierwszą jéj miłością od śmierci męża... Lecz moje podejrzliwe niedowierzanie, jeszcze bardziéj podniecone wspomnieniem tylu ohydnych pogłosek rozsiewanych o Małgorzacie, a szczególniéj obawa aby nie być wystrychniętym na dudka, przytłumiały te zabłyski rozsądku, i nieznajdowałem wyrazów dość pogardnych na urąganie się z tego, co nazywałem nieubłaganą fałszywością tej kobiéty.
Niezadługo we łzach się rozpłynęła.
Nieoburza się na moje podejrzenia! znosi podobne brutalstwa! Szczerość byłaby mniéj cierpliwą, samo kłamstwo jest tylko podłém, Była uległą dla mnie, dla czegóżby nie była uległą i dla innych?... Takie tylko myśli obudziła we mnie ta boleść milcząca i łzami zalana.
Długo płakała.
Niepowiedziawszy jéj ani słowa pociechy, spoglądałem na nią z miną posępną i nienawistną, rozjątrzony sam przeciwko sobie, a obwiniając ją jednak o tysiąc bolesnych uczuć które mną miotały.
Raptem Małgorzata podniosła swą twarz bladą i osłupiałą; spojrzała w około siebie z obłąkaniem, powstała wyprostowana, i postąpiła parę kroków, mówiąc: — Nic, nie, to nie sen...